A.Sokal "Obes*ana ławka, na której siedziałem"
A.Sokal "Obes*ana ławka, na której siedziałem"
Albin Sokal Albin Sokal
143
BLOG

Gdzie diabeł nie może... (wersja niejako cenzuralna)

Albin Sokal Albin Sokal Kultura Obserwuj notkę 0

Adnotacja Autora:

Poniższy tekst publikuję ponownie, w wersji ugrzecznionej. Z wulgaryzmów wyłapałem dwa: "obes*any" oraz "ku*wa". Nie wiem, które z nich było powodem złamania społecznej konwencji. Na wszelki wypadek ocenzurowałem oba.

Po ponownym przeczytaniu, dorzuciłem jeszcze "g*wno" i "sku*wysyna".

Od tej pory chyba będę zamieszczał dwie wersje tekstów. Ci, którzy chcą czytać bez cenzury, powinni zaznaczyć w ustawieniach, iż są gotowi na wszelakie obsceniczne teksty, jakie mogą się pojawić.


Na szczęście skończyły się upały, więc siadłem sobie na ławce w parku. Na szczęście nikt tędy nie przechodził i nie przerywał tej błogiej ciszy. Zgodziłem się ze sobą nawet na kompromis siedzenia na obesranej ławce, byleby tylko dalej od ludzkiego bełkotu.

Słońcu, na szczęście, nie udało się przedostać przez szary, chmurny koc, lecz mimo tego nie zdejmowałem okularów przeciwsłonecznych. Wiedziałem, że jak tylko je zdejmę, to się żółty, złośliwy sku*wysyn zaraz pojawi.

W wewnętrznej kieszeni kurtki palił mnie już mój wymięty i poplamiony kawą notes, czekając, aż go wyjmę i zacznę pisać. Nie robiłem tego, bo było mi dobrze. Czułem już, co prawda, że postaci się niecierpliwią i jak tylko go wyjmę, rozkręcą się na dobre. Nie chciałem jednak przez ten moment myśleć o niczym.

Napawałem się pustką w mojej głowie, brakiem jakiejkolwiek myśli.

Zazdroszczę nieraz takim, co nie mają przemyśleń. W ich głowach musi panować nieopisany porządek i spokój. Współczuję jednocześnie takim, którzy myślą za dużo, a przynajmniej starają się i z pewnością tak im się wydaje. Nie sądzę, żeby miało to jakikolwiek związek z inteligencją. Raczej z brakiem pewności siebie i zaufania do swoich poglądów.

Taki osobnik musi się sam, w swojej głowie, zapytywać wielokrotnie o ocenę rzeczywistości, z czego prawdopodobnie każda odpowiedź niepokojąco różni się od pozostałych. Prowadzi to nieuchronnie do następnej serii pytań. Tacy ludzie muszą mieć duży problem z podejmowaniem decyzji.

Ja staram się za dużo nie myśleć. Ograniczam się do praktykowania tej czynności tuż przed momentem decyzyjnym, co doskonale oszczędza czas. Jeżeli, oczywiście, nie potrzebuje się wiele czasu na dokonywanie analiz.

Paradoksalnie, nie ma w tym sprzeczności, że większość wolnomyślicieli również myśli powoli.

Nigdy nie planuję dialogów, ani sytuacji. One po prostu są (nienawidzę określenia „po prostu”). Czają się gdzieś, niewypowiedziane, w zakamarkach mojej czaszki, do momentu, aż zacznę je spisywać. Wówczas wylewają się, jak g*wna do rynsztoka, a ja próbuję je wszystkie złapać, przerabiając na złote frazy literackie. Uważając przy tym, żeby za bardzo ich nie zgnieść.

Nie mogę wtedy przestać pisać. Jak przerwę, zostaję z samym g*wnem w ręce.

Inaczej sprawa się ma w przypadku kreowania świata, czy fikcyjnej rzeczywistości. Oficjalnie poddaję w wątpliwość, że możliwym jest stworzenie wszechświata w 6 dni.

W szybszym tempie cyganie zbudowaliby grobowiec dla egipskiego króla, niż ja swoją ostatnią powieść. Pod warunkiem, że byliby zainteresowani budowaniem czegokolwiek. A że prawdopodobnie nigdy nie będą, to nie jestem w stanie określić rezultatu tego wyścigu. Ja zmagam się z nią, całą już jej pełnoletniość.

1:0 dla Cyganów (mimo wszystko).

Jeszcze moment, zaraz zacznę pisać. Jeszcze chwileczkę – czułem się, jakby znów mama budziła mnie do szkoły, a ja chciałem jeszcze pospać, bo przecież pisałem do późna z latarką pod pierzyną.

Siedział ktoś kiedyś pod pierzyną? Niekoniecznie z latarką. Bardzo szybko zaczyna brakować tlenu, a kark robi się niesamowicie obolały, bo wbrew temu, co mówią, pierze jest cholernie ciężkie.

Dobrze, zatem. Wyjąłem notes. Przewertowałem kilka kartek, przejrzałem notatki. Już wiem, która to będzie scena. Mam idealne warunki, żeby opisać scenę w burdelu. Duncan idzie złożyć na wieczór zamówienie specjalne. Uśmiecham się do siebie. Jestem zadowolony. To będzie jeden z moich ulubionych momentów.

Nagle mój święty spokój przerywa tąpnięcie na ławce obok mnie. Jakby dupa nie mogła spokojniej zaanonsować swojej obecności, niż wprawianiem w ruch dup sąsiednich. Jasne, że mogła się objawić znacznie wulgarniej i głośniej, z całą pewnością.

Obok mnie pojawiła się turkawka. Taka, która wie, jak zafarbować włosy na średni blond, żeby nadal wyglądać siwo. Miała na sobie białe spodnie i welurowy, krwistoczerwony blezer z weluru, który aż się chciało pogłaskać. Stopy, w ciemnych (czyt. cielistych dla mulatek) niegwałtkach, zakrywały białe, stare chyba jak właścicielka, półbuty z paskiem, przypominające trochę kierpce.

Miała może koło siedemdziesiątki, czyli mogłaby być nawet moją matką, jakby się uparła. Jakby się uparła, mogłaby też próbować mnie poderwać, bo panie w tym wieku miewają przecież różne fantazje.

Ta, natomiast uparła się, żeby zrujnować mój błogostan. Nie mam pojęcia, po jakiego grzyba dosiadać się do kogoś tylko po to, żeby ostentacyjnie usiąść do niego tyłem, na drugim skraju ławki.

Gotowałem się przez moment w środku, aż się uspokoiłem i zrobiłem zdjęcie jej plecom. Nawet tego nie zauważyła. Może też była głucha, bo nie usłyszała dźwięku migawki.

Chwilę potem wiedziałem już, że na pewno była głucha, bo wyciągnęła z torebki prehistoryczną Nokię i zaczęła przez nią nadawać tak głośno, że pomyślałem sobie, że telefon nie jest jej wcale potrzebny, bo osoba, z którą rozmawiała z pewnością ją słyszy i bez tego.

Poirytowany włożyłem słuchawki do uszu. Puściłem Billa Browna (może powinno to być ACDC, ale przy tym nie da się pracować). Z początku nie dawał rady zagłuszyć Turkawki, lecz po osiągnięciu poziomu, w którym twój sprzęt ostrzega cię przed uszkodzeniem słuchu, osiągnąłem kompromis spokoju. To nie były wymarzone warunki, ale postanowiłem jednak trochę popracować.

Wtedy właśnie wyszło słońce. A ja, mimo okularów, widziałem jedynie zarysy plam po kawie. Na dodatek, poczułem szarpanie za ramię.

Po raz pierwszy Turkawka patrzyła na mnie. Wyjąłem słuchawki z uszu i popatrzyłem na nią pytająco. Przynajmniej tak mi się wydawało, choć może mój wzrok mówił raczej, „O co, ku*wa, chodzi?”.

- Czy mógłby pan, z łaski swojej, słuchać tego – tu pokazała na swoje ucho wskazującym palcem, jakby próbowała się w nie dwukrotnie zapukać – trochę ciszej?

- Starałem się jak mogłem, może mi pani wierzyć, żeby nie słyszeć tego wcale. I śmiem przypuszczać, że pani rozmówca może mieć podobne odczucia – wstałem i odszedłem zostawiając staruszkę, prawdopodobnie w poczuciu niespełnienia komunikacyjnego.

Dobry dzień diabli wzięli.

Albin Sokal
O mnie Albin Sokal

pisarz, publicysta, krytyk i alkoholik - nie zawsze w tejże kolejności

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura